Rozdział 2 cz. 1
Na dworze zrobiło się chłodniej, a wiatr poruszał okolicznymi
drzewami pozbawiając je pojedynczych liści. Ulica z tej strony kasyna niebyła
już tak obskurna i zaśmiecona jak wąski zaułek, którym tu dotarła. Odczuwało
się zbliżającą atmosferę luksusu i elegancji przelewającą się z sąsiednich ulic
prowadzących do głównego placu, a dalej do dzielnic bogaczy z wystawnymi
willami i hotelami. Robiło się tłoczno. Ludzie krążyli pomiędzy budynkami we
wszystkich kierunkach, czuć było zbiorową wesołość i podniecenie wywołane
obchodami ostatnich dni lata. Widziała grupki młodych ludzi i zakochane pary
zwarte w intymnych uściskach. Otaczał ją gwar i ścisk - wszystko żyło i płynęło
w morzu świateł i kolorów. Mijała to z lekkim rozbawieniem wodząc po twarzach
bezimiennego tłumu, pozwoliła, by bezkształtna ludka masa niosła ją wraz z sobą.
Lecz mimo pozornego spokoju gdzieś wgłębi rodziła się w niej tęsknota… za
życiem które dawno utraciła. Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli i
przyspieszyła kroku. Barwy i zapachy jakie przesączały się wokół niej bombardowały
jej zmysły i pobudzały ją. Poruszała się instynktownie, kluczyła miedzy
rozbawionymi ludźmi wymijając ich zręcznie. Była jak cień – nieuchwytna i
całkowicie zespolona z tłumem. Skręciła w ślepą uliczkę kilka przecznic od
głównego placu. Był to jeden z ostatnich spowitych mrokiem zaułków w tej części
miasta. Zanurzyła się w ciemność, zarzuciła na głowę kaptur, naprężyła mięśnie
jak kocica i jednym susem wskoczyła na pobliski dach. Przystanęła na chwilę
napawając się przepiękną panoramą miasta i przestrzenią. Widziała teraz
ciągnące się aż po horyzont ulice i dachy spowite w kolorowej łunie. Wiatr był
silniejszy tu na górze i zręcznie bawił się połami jej płaszcza. Na bladej
twarzy zagościł szeroki uśmiech, przymknęła oczy i pozwoliła, by noc porwała ją
do swego tańca, wyostrzyła zmysły. Tysiące głosów, zapachów i odczuć zlewały
się w jedno pochłaniając ją. Kochała to… szept wiatru we włosach i tłumiony
krzyk tłumu w dole. Mieszające się odczucia i dźwięki przynosiły sugestie
kolorów i obrazów, stawała się jednością ze wszystkim, a jej duch krążył daleko
niesiony jesiennym wiatrem. Pogrążona w swoistym transie była szczęśliwa, przez
moment… Potem wszystko znikło, nie było już wiatru ani przyjemnego chłodu,
zapach i gwar tłumu zelżał ustępując ciszy i pustce. Oblała ją fala gorąca,
otoczyła ciemność powodując wzrastający niepokój i strach.
Szuka… szeptał wiatr… Zrani…
poczuła mdłości… Uciekać… przeszyła
ją fala bólu. Poparzona ręka pulsowała i piekła jakby ktoś znów postawił ją nad
ogniem. Pociemniało jej przed oczami, czuła rozpalający żar, który ogarniał
cele jej ciało. Płomienie otaczały ją gęsto coraz bardziej zacieśniając krąg
wokół niej. Usłyszała śmiech… złowieszczy, złośliwy i przeszywający wszystko.
Oblał ja zimny pot, ból promieniował i przeniósł się teraz na plecy i ramiona
wyciskając łzy z jej oczy. Stała sparaliżowana strachem i bezsilnością,
szumiało jej w głowie, a płomienie niemal jej dosięgały grożąc swym gorącem i blaskiem.
Nie miała już siły, zgięła się w pół, a z jej gardła wydobył się spazmatyczny
krzyk wydarty resztkami sił.
Cisza… wszystko zniknęło. Klęczała na dachu oparta rękami o
podłoże i oddychała ciężko, a pot spływał po jej twarzy, czuła potworne zmęczenie
i ból. Nie dostrzegała już nawet delikatnego wiatru, który muskał ją
pocieszająco i przynosił ochłodę. Wyprostowała się i zarzuciła głowę do tyłu
mocno zaciągając się nocnym powietrzem. Umysł powoli się uspokajał i pozwalał
jasno myśleć. Wizje - znów do niej przyszły. Trzeci raz tej samej nocy! Czuła
straszliwy ścisk w żołądku powodowany ogarniającym ją strachem. Zadrżała.
Rzadko jej odczucia były aż tak silne i złowieszcze, wyparły nawet jej ukochany
wiatr, z którym zawsze czuła się bezpiecznie. Ból jaki odczuła był zbyt
rzeczywisty jak na zwykłą wizje, popatrzyła na poparzoną rękę – wyglądała
zwyczajnie, jakby nic się nie wydarzyło, tylko to dokuczliwe pulsowanie na
całym ciele nie dawało zapomnieć. Szybko otrząsnęła się z szoku jaki ją
ogarniał, nie było czasu do stracenia. Sięgnęła do pasa i wzięła z niego mała
fiolkę z ciemnego szkła. Ostrożnie wyciągnęła korek, a z wnętrza wydobył się
mocny ziołowy zapach. Skrzywiła się trochę i z zamkniętymi oczami wypiła
wszystko jednym łykiem. Napój mocno drażnił jej podniebienie i przełyk,
powodując kolejną fale bólu, buteleczka wypadła jej z ręki i potoczyła się w
stronę krawędzi dachu. Ona nawet tego nie zauważyła, kuliła się na klęczkach
próbując powstrzymać cisnący się jej na wargi krzyk. Dla kogoś stojącego z boku
czas jaki potrzebowała mikstura, by zadziałać, był zaledwie chwilą, dla niej
wydłużył się on nieznośnie pogrążając w bolesnych konwulsjach. Przez chwile nie było
nic, ucichły wszystkie głosy, zniknęły zapachy i kolory… ból ustał. Zaraz potem
jej wszystkie zmysły zostały pochłonięte przez otaczający ją świat, dostarczając
jej miliona bodźców i doprowadzając do zawrotów głowy. Oddychała głęboko
starając się dostroić do panującego wokół gwaru, próbowała nie słyszeć
przeplatających się w dole rozmów i głosów słyszalny jakby stała tuż obok,
czuła na swoim ciele każde uderzenie wiatru. Jej zmysły topiły się w
nieprzebranej masie zapachów i dźwięków. Przyzwyczajała się powoli, oddech
stawał się równy lecz wolniejszy – ból znikną, przynajmniej na kilka godzin.
Wstała z klęczek i otrzepała kolana z drobin kurzu jakie pozostały na czarnych
spodniach, wyprostowała się i przeciągnęła rozprostowując kości. Zaciągnęła się
mocno pozwalając, by płuca wypełniły się chłodnym powietrzem i otworzyła oczy –
jaj źrenice stały się pionowe jak u gada, rozszerzyły się do granic tęczówek
pozwalając lepiej widzieć w gęstej ciemności. Jej twarz nie wyrażała niczego,
dzięki miksturze myśli stały się czyste i proste – skupione na zadaniu.
- Muszę się śpieszyć… - wyszeptała. Założyła na szyję ciemną
chustkę, którą przysłoniła twarz, poprawiła kaptur i ruszyła biegiem w stronę
masywnego budynku wznoszącego się ponad dachami.
Miasto, było urządzone na zasadzie kast – w samym centrum
rozpościerał się ogromny plac z rynkiem, przy którym znajdowały się wszystkie
ośrodki rozrywki jakie tylko wymarzyli sobie
mieszkańcy - całodobowe bary, kluby i restauracje pokrywały cały teren
wabiąc zapachami i głośną muzyką. Na północ od placu znajdowały się domy
bogaczy ciągnące się długimi alejami wśród kwitnących drzew. Na południe
rozciągała się dzielnica handlowa, będąca jednym z największych takich ośrodków
w tej części świata. Wschód i Zachód zajmowały hotele dla gości odwiedzających
miasto oraz domy dla mieszkańców, którym zabrakło kroku do bogactwa. Cały ten
piękny i elegancki środek otoczony był przez domy i bloki mieszczańskie ze
szkołami, sklepami i szpitalami, a zaraz obok pasożytnicze slumsy z biedotą i
śmiercią, o których wszyscy woleliby zapomnieć. Miasto leżało w górach w
rozległej kotlinie otoczonej przez wysokie urwiska. Prowadziło do niego tylko
kilka traktów szczelnie pilnowanych przez ninja z tutejszej akademii. Ludzie
pochodzący stąd mieli skórę jasną i mocną, trudny charakter oraz upór wyrobiony
przez ciężki klimat. Jednak przechadzając się głównymi ulicami podróżowało się
w otoczeniu wszelkich narodowości i języków jakie znał ten świat - jedni byli
tu tylko przejazdem, inni na stałe… nikt tak naprawdę już nie pamiętam jak to
się wszystko zaczęło i kto założył to miasto. Ceniło sobie ono swoją prywatność
i odosobnienie, które dawało swobodę - było potężne, piękne i zepsute po same
fundamenty. W świecie znane jako miasto Smoka, nazwane tak na podstawie
lokalnej legendy; wśród mieszkańców i stałych bywalców krążyła czasem inna
nazwa– miasto Cieni, lecz jest ono
bardziej ideą niż faktycznym, fizycznym miejscem. Daje schronienie
wszystkim tym, którzy przyzwyczaili się żyć w mroku bezprawia i szemranych
interesów. Jest nieuchwytne i wolne jak ludzie, którzy je tworzą. Nic nie jest
w stanie mu zagrozić, ani uwięzić. Bo czy można złapać coś nieuchwytnego? Czy
można zniszczyć coś co nie ma swego początku ani końca? Miasto Cieni czuje się
bezpiecznie i dobrze w cieniu Gór Skalistych, gdzie rośnie w siłę i obrasta
tłuszczem.
Dotarła do dzielnicy hotelowej, gdzie budynki stały ciasno,
a każdy z nich piął się wysoko w górę, jakby chciał dotknąć nieba. Przemykając
przez ulice dachów, minęła ekskluzywny budynek z jasnym neonem „Shoushi”, nie
zaszczycając go nawet spojrzeniem. Wiedziała już, że informacje jakie
przekazała jej blondynka były błędne i z pewnością czekałaby ja tam tylko
pułapka. „Później się tym zajmę…” pomyślała i przyspieszyła. Zatrzymała się
przy mniejszym i niepozornym hoteliku ustawionym dalej od centrum. Lekko
wskoczyła na jeden z balkonów,
przystanęła i wsłuchała się w głosy dobiegające zza ściany sąsiadującego
pomieszczenia. Starała się wychwycić strzępy rozmowy i rozróżnić znajdujące się
tam osoby. Oddech miała płytki, prawie niedosłyszalny, była całkowicie
pogrążona w ciemności. Wedle informacji jakie dostarczył jej Kimura w środku
znajdowało się dwóch ochroniarzy i Kimi Yoshima, którego szukała – przynajmniej
tutaj Anna się nie pomyliła. Lecz ważniejsze było to, że nie tylko ona polowała
na towary jakie przewoził ze sobą ten człowiek. Było jeszcze co najmniej dwóch
innych zainteresowanych i fakt, że przybyła tu pierwsza wcale nie wróżył nic
dobrego. Oficjalnie w mieście nie wolno było napadać żadnych interesantów -
było to prawo przestrzegane i ogólnie przyjęte przez lokalny półświatek, jednak
to wcale nie znaczyło, że nie istniał on tu wcale. Monopol na tego typu akcje
miała pewna grupa nazywająca siebie Strażnikami, która trzymała władzę w
mieście od pokoleń. Dla przeciętnego złodzieja czy oszusta było tylko kilka
możliwych sposobów, by zaatakować ofiarę tak, aby im się nie narazić: pierwsza
– zapewnić sobie bezpieczeństwo przez wpłacanie dużych sum pieniędzy, które
pozwalały działać przez jakiś czas. Z czasem jednak stawki rosły i zarobione pieniądze ledwo
wystarczały na ich pokrycie; druga, to praca na własną rękę, ale taka też nie
przynosiła oczekiwanych zysków, ponieważ informatorzy rzadko chcieli
współpracować, a jeśli już to za horrendalne sumy. Zresztą była to robota w
stresie i zawsze kończyła się tak samo – niemiłym spotkaniem ze Strażnikami,
którzy bardzo nie lubią, kiedy ktoś działa za ich plecami. Kolejnym sposobem na
bezpieczeństwo i pewnie najlepszym, były znajomości. Jeżeli znało się kogoś ze
Strażników, szczególnie na jakimś wysokim stanowisku, to można było jakoś przeżyć
i nawet nieźle zarobić. Do niedawna ona znajdowała się w tej ostatniej grupie.
Przez dwa lata była dziewczyną jednego z najwyżej postawionych Strażników i
mogła robić wszystko na co jej tylko przyszła ochota. Niestety sprawy się
trochę skomplikowały i obecnie spadła na opłakaną pozycje, gdzie musi sobie
radzić na własną rękę. Paradoksalnie, mimo iż Miasto Cieni było pełne
przestępców i złodziei było jednym z najbezpieczniejszych. Każdy, kto tutaj
przyjeżdża, może za odpowiednią sumę wykupić sobie całkowite bezpieczeństwo i
spać spokojnie pod czujnym okiem Strażników. Tym z czego tak naprawdę żyje to
miasto jest handel – przestępcy z całego świata ściągają tutaj, aby się
schronić i bezpiecznie sprzedać poszukiwane i nielegalne towary.
Martwiła się. Za dużo
rzeczy zwaliło się na raz - zarwała z Yukaru i musiała wstrzymać się z akcjami
do póki on trochę nie ochłonie. Wiedziała, że ktoś ją ściga – ktoś groźny, a do
tego zwoje, które tropiła od kilku miesięcy są teraz w tym mieście i tylko
czekają, aż ktoś zwinie je jej sprzed nosa. „ Boże, ile bym dała za papierosa…”
myślała z goryczą słuchając odgłosów głośnej kłótni z pokoju. Dochodziła już
pierwsza, a nic z zachowania mieszkańców hotelu nie sugerowało, że prędko
udadzą się na spoczynek. Oparła się plecami
o zewnętrzną ścianę hotelu i usiadła na barierce, gdzie mogła pozostać
niewidoczna – czekała. Ku jej zaskoczeniu nie trwało to długo jak przypuszczała
- najpierw zgasł telewizor, a potem światło. Teraz, w pokoju, ciemność mąciła
jedynie mała lampka stojąca na nocnym stoliku. Uśmiechnęła się do siebie pod
chustą i odczekała jeszcze chwilę, aż jeden z ochroniarzy uśnie, drugi z
pewnością stoi na straży, ale to i tak jej nie przeszkodzi. Ostrożnie zsunęła
się z barierki i podeszła do szyby, aby zobaczyć co dzieje się w środku.
Pomieszczenie było niewielkie – jeden
trzyosobowy pokój spowity teraz w delikatnym świetle. Dwie osoby leżały
na łóżkach i z pewnością już spały. Na pierwszym, najbliżej okna, znajdował się
mężczyzna w średnim wieku - był skulony i kurczowo przytulał do siebie jakiś
pakunek. Na kolejnym, pogrążona w płytkim i czujnym śnie shinobi, na wpół
siedziała młoda kobieta, najwyżej dwudziestokilkuletnia o jasnej cerze i blond
włosach. Obok na kanapie siedział czarnowłosy mężczyzna niewiele od niej
starszy - czytał książkę. Balkonowe drzwi były zamknięte, tylko jedno z okien zostało
lekko uchylone by wpuścić do środka rześkie powietrze. Przyczaiła się w
chłodnym mroku nocy i nasłuchiwała. Wyczuła czyjąś obecność - czterech ninja
podążało już korytarzem na piętrze, nawet nie starali się ukryć.
„ W końcu…”
przebiegło jej przez myśl, po czym szybko odsunęła się od okna ku barierce
balkonu, by pozostać niewidoczna w ciemności. Dwóch z nich zostało na schodach
kilka metrów od drzwi, pozostali podeszli do nich spokojnym i niespiesznym
krokiem. Rozległo się pukanie - ciężkie i szybkie, spadło jak lawina na
drewniane deski powodując ich drżenie. Kobieta śpiąca na łóżku ocknęła się i
natychmiast znalazła się na brzegu łóżka patrząc porozumiewawczo na swojego
towarzysza. On zamkną książkę, odłożył ją na nocny stolik po czym wstał i skinąwszy
dziewczynie głową podszedł do drzwi. Cicho strzykną przekręcany zamek i jasna
smuga światła z korytarza wdarła się do ciemnego pokoju. Po drugiej stronie było
dwóch mężczyzn, jeden – wysoki brunet o atletycznej sylwetce stał lekko z tyłu
budząc grozę obojętnym wzrokiem; drugi, nieco niższy o jasnych włosach i
przyjemnej twarzy, na której widniał serdeczny uśmiech budzący sympatie,
opierał się lekko o framugę. Ochroniarz stał tyłem do balkonu, więc nie mogła
zobaczyć wyrazu jego twarzy ani dokładnie usłyszeć krótkiej wymiany zdań między
mężczyznami, ale bez przeszkód dostrzegła gwałtowną reakcje czarnowłosego i poszerzający się, złośliwy już teraz, uśmiech blondyna.
Ninja z konohy odskoczył gwałtownie od drzwi i wyciągną zza pasa broń. Nie
zdołała zobaczyć jaką dokładnie, ale była wystarczająco duża by skutecznie
zablokować potężny miecz bruneta, który spadł na niego chwile później. Kimi,
który spał do tej pory zerwał się gwałtownie i rozejrzał po pokoju, stała przy
nim dziewczyna z kataną w ręku czujnie wpatrując się w wchodzącego powoli do
pokoju blondyna. Ten nonszalanckim krokiem przekroczył próg zamykając za sobą
drzwi i zbliżył się do niej z nie schodzącym mu z twarzy uśmiechem. Czarnowłosy
radził sobie nieźle, ale niestety niewystarczająco. Napastnik był od niego o
wiele silniejszy i szybszy co zmuszało go do ciągłej defensywy, na którą w
krótkim czasie zabrakło mu siły. Blondynka atakowała – natarczywie i z niecierpliwością
pomieszaną z rosnącym strachem, co zabierało jej jasność myślenia i skuteczność.
Czarnowłosy spróbował zaatakować i ciąć ostrzem od dołu, jednak brunet bez
problemu go zablokował przedramieniem z metalowym ochraniaczem, po czym kopną w
twarz. Ten poleciał parę metrów w tył rozbijając balkonową szybę i lądując u
stóp Naomi. Blondynka zamarła z na wpół uniesioną bronią i ruszyła na pomoc
swojemu towarzyszowi – jak nierozsądnie. Zanim zdążyła do niego dobiec leżała
na podłodze powalona ciosem w kark. Kimi zorientowawszy się w sytuacji mocniej
ścisną trzymane prze siebie zwoje i rzucił się ku drzwiom, jednak drogę
zagrodził mu blondyn, znów nonszalancko opierając się o framugę. Przyczajona na
zewnątrz widziała bladą twarz starca wykrzywiającą się w coraz większym
przerażeniu. Na to czekała… skupiła w sobie całą siłę i zawiązała pieczęci.
Ciemność w pokoju zafalowała niepostrzeżenie, zgęstniała pokrywając ściany
nieprzeniknioną barierą absolutnej czerni. Były to zmiany tak osobliwe i
powolnie, że żadna z przebywających w pomieszczeniu osób nie zdołała tego
zauważyć. Wtedy wkroczyła. Cicho i lekko jak kot wynurzyła się z panującej na
zewnątrz nocy i z przelotnym uśmiechem w zielonych oczach weszła w nikłe
światło lampy. Brunet zauważył ją pierwszy, przez jego twarz w ułamku sekundy
przetoczyły się wszystkie emocje po czym znów powróciła kamienna obojętność,
lecz oczy migotały nieukrywaną niechęcią i nienawiścią. Odwrócił się do niej
trzymając rękę na spoczywającym mu na plecach mieczu. Blondyn pochłonięty stojącym
przed nim człowiekiem zadrżał nieznacznie, gdy się odezwała, a złośliwy uśmiech
ustąpił niememu zaskoczeniu.
- Kopę lat chłopcy…